poniedziałek, 17 lutego 2020

One-shot #6

Cześć wszystkim :) 
Mam nadzieje że przeżyjecie iż nie wstawiłam kolejnej części opowiadania, ale one-shot. 
Zdaje sobie sprawę że Walentynki już minęły, ale uznałam że to jest dobry czas by wstawić coś takiego, właśnie ze względu na dzień zakochanych. 

Dedykacja dla wszystkich tych, dla których 14 luty nie był udany.


***

Nie obchodziła święta zakochanych, nie interesowały ją słodkie ciasteczka, błyszczące serduszka, ani romantyczne gesty. Owszem nie przeszkadzało jej to że inni lubili świętować ten dzień, o dziwno nawet obejrzała jedną z typowych komedii romantycznych, ale za nic nie mogła pojąc zachowania głównych bohaterów i tego jak się bawią w kotka i myszkę. Jednak przy końcowej scenie pocałunku poczuła przyjemnie ciepło i ulgę że film miał szczęśliwe zakończenie. Wówczas to do niej dotarło, wpatrując się w to jak para na ekranie wyznaje sobie miłość duszące uczucie samotności stało się wręcz przygniatające.

Tak była samotna, mimo że otoczona tyloma osobami.

Złakniona ciepła, które mógł jej dać tylko on.

Po raz kolejny usłyszała, że wyszedł z domu podczas gdy ona beznamiętnie oglądała telewizor. Nie wiedziała, czemu dzisiaj ją to tak dotknęło, skoro uparcie powtarzała że nie obchodzi Walentynek. Robił to niemalże codziennie, a mimo to właśnie dzisiaj miała ochotę wstać i wygarnąć mu wszystko.

Byli narzeczonymi, powinni chociaż zachować pozory ich relacji. Tymczasem z każdym dniem czuła co raz bardziej jak jej towarzystwo mu ciąży. Oczywiście nie mówił jej nic wprost, był kulturalny i nie mogła mieć do niego pretensji o nie wykonywanie jej poleceń. Jednak może to właśnie o to chodziło? Że nie potrafiła inaczej się do niego odnosić, może kilka razy zdarzyło im się nawiązać zwykłą dyskusje, ale w większości przypadków były to raczej suche rozkazy. 

Tak więc by uniknąć męczącego towarzystwa wychodził. A ona zostawała zupełnie sama w wielkim i zimnym domu. 

Jego przyjaciele, chciałaby nazywać ich też swoimi ale było to nierealne, z pełnym zrozumieniem kiwali głowami gdy od czasu do czasu narzekał na jej oziębłą postawę. Nie rozumiała czemu nagle zaczęło mu to przeszkadzać. Nie o tyle nie chciała się zmienić, co nawet nie dawał jej ku temu okazji. Być może gdyby spróbowali naprawić to co się między nimi zepsuło to dzisiejszego wieczoru nie spędzała by sama.

Jednak rok niedawno się rozpoczął, więc lepszego momentu na wyjaśnianie bieżących spraw nie było. Chciała by ten był decydujący i zamierzała rozpocząć wiosnę z jasną sytuacją, nie przeciągając dłużej tej dziwnej atmosfery. 

Wyłączyła telewizor i wstała, być może nieco za szybko bo na chwilę ją zamroczyło. Jednak nie przejęła się zbytnio ciemnymi mroczkami przed oczami i w pośpiechu zakładała buty i płaszcz. Jedną ręką zakładała ciepły szal, a drugą otwierała drzwi i o mało nie wpadła na kogoś. W pierwszej chwili widząc brązowe włosy w jej sercu pojawiła się nadzieja, że jednak postanowił do niej wrócić, ale niestety szybko została wyprowadzona z pomyłki.

- Hao.- powiedziała zdziwiona.

- Witaj Anno.- odparł. - Jest Yoh? - zapytał.

Był czas zaraz po zakończeniu Turnieju kiedy Yoh naciskał na utrzymanie kontaktu ze swoim bratem. Chciał się wywiązać z obietnicy o przyjaźni, by Hao zrozumiał jakie to uczucie i z czasem ich relacja przybrała lepszą formę, co zaowocowało regularnymi odwiedzinami starszego z bliźniaków. Na początku medium nie potrafiła się przekonać i mierzyła go nienawistnym wzrokiem a także raczyła wysublimowanymi komentarzami, jednak długowłosy odbierał to bardziej jako formę rozrywki. Dokuczanie sobie wzajemnie przybrało formę zbliżoną do przyjacielskich przekomarzanek i tak też pozostało do dnia dzisiejszego. Jednak były też krótkie rozmowy, po których ciężko było Annie wrócić do poprzednich przekonań by nie ufać w pełni długowłosemu.

Poza tym obserwowała jak z zalążka ich znajomości formuje się coś na kształt braterskiej troski. Widziała w tym co Yoh robił podobne zachowania jak w stosunku do niej. Być może młodszy z braci wiedział, już po przejściach z nią samą, co robić by ktoś się otworzył i mu zaufał.

- Wyszedł. - odpowiedziała zgodnie z prawdą.- Chciałeś mu zrobić niespodziankę, prawda?- zapytała. Pamiętała jak Yoh wspominał, że Hao ma przyjechać jutro i zostać na kilka dni. Przytaknął w odpowiedzi, zastanawiając się czy Itako ma zamiar go w ogóle wpuścić do domu.- Właśnie szłam go poszukać, możesz iść ze mną lub zostać tu i poczekać.

- Więc chodźmy.- oznajmił, a Anna zamknęła za sobą drzwi. Tak bardzo zdążyła przywyknąć do jego towarzystwa, że zostanie sam na sam nie stanowiło dla niej czegoś nadzwyczajnego. Już dawno przestała się przy nim denerwować, jednak dzisiaj jej nastrój był spowodowany rozmową którą miała zamiar przeprowadzić ze swoim jeszcze obecnym narzeczonym i chcąc nie chcąc zwróciła swoim zachowaniem uwagę Hao.

- Wyglądasz na zdenerwowaną. I to bardziej niż zwykle.- powiedział przyglądając się jej badawczo.

- Bo jestem. - nie zamierzała się ukrywać. Zresztą złości nigdy nie umiała do końca opanować.

- I zapewne chcesz za to ochrzanić mojego brata.- westchnął. Naprawdę nie chciał się mieszać między tą dwójkę, ale nie dało się zauważyć, że oboje się męczą. Yoh miał dość, że Anna na niego wiecznie naskakuje więc wychodził z domu, z kolei blondynka miała za złe że go nie ma. Koniec końców przestali nawet ze sobą rozmawiać, nie żeby wcześniej prowadzili wybitnie ciekawe konwersacje, ale po prostu się to pogorszyło.

- Niekonieczne.- powiedziała już mniej pewnie.

- Więc co zamierzasz?

- Zależy co zobaczę.

- Zobaczysz swojego narzeczonego, który się dobrze bawi z przyjaciółmi.- powiedział, jednak Anna nie wyglądała na przekonaną.- Czekaj… ty chyba nie myślisz, że on kogoś ma!- sam był zaskoczony tym absurdalnym pomysłem.

- Nie wiem, jasne!- krzyknęła na niego, przyznając się wreszcie, że sama jest pogubiona.- Z resztą skąd mam wiedzieć skoro nie słyszałam od niego żadnego słowa przez ostatnie kilka dni! Chce to tylko wyjaśnić, nic więcej.- nawet nie wiedziała kiedy przestali iść.

- Zapewniam Cię, że Yoh nie byłby w stanie od tak zapomnieć o waszym narzeczeństwie i polecieć do pierwszej lepszej…

- Chce z nim tylko porozmawiać. - powtórzyła twardo, wchodząc mu w słowo.

- A potrafisz? Potrafisz bez krzyków i wytykania błędów innym rozmawiać? On ma dość, dlatego wychodzi.

- Ja też mam dość. - oznajmiła nad wyraz spokojnie. - Zrozum, że to nie jest spontaniczna decyzja. - mimo jej słów szatyn nie wydawał się przekonany i nie potrafił wyobrazić sobie spokojnej rozmowy. Jednak nie zamierzał wtrącać się w to jeszcze bardziej, i tak już na za dużo sobie pozwolił. Uznał za stosowne by zamilknąć i po prostu poszukać swojego brata. 

W końcu stanęli przed jedną z knajpek serwujących Ramen i ujrzeli przez okno grupę znajomych. Znali ich zachowanie na wylot, widzieli jak Horokeu wścieka się na Ren`a, który jest dumny zapewne z jakiejś ciętej riposty. Ryu rozmawia zacięcie o czymś z Mantą, oraz wreszcie ich wzrok spoczął na Yoh. Uśmiechnięty, rozmawiał raz z Tao raz z Oyamadą łącząc całe towarzystwo w jedną grupę. Nie pamiętała kiedy ostatni raz takim go widziała, i dopiero teraz pojęła jak za tym tęskniła. W jej sercu na moment znowu pojawiło się przyjemne ciepło, przypominające promyk słońca w tak mroźny dzień jak dzisiaj.

Weszli do środka i wzrok każdego spoczął na nich obserwując każdy ruch. Czuła się jakby się znalazła w złym miejscu i złym czasie, przez co cała jej determinacja by załatwić tą sprawę tu i teraz zmalała. Zaraz po tym jak Yoh przywitał się ze swoim bratem, spojrzał na nią.

- Nie mówiłaś że chcesz przyjść.

- Nie przypominam sobie żebyś proponował.- odparła od razu, czując się atakowana.

- Wiele razy i zawsze mówiłaś nie, więc przestałem.

- Przestałeś się w ogóle odzywać.- wyrzuciła to z siebie, jednak słysząc jak jej głos drży zrozumiała że brzmi żałośnie. Tymczasem Yoh wcale tak nie uważał, wręcz się przestraszył widząc ją pierwszy raz w takim stanie. Jeśli z własnej woli przyszła tu by mu to powiedzieć, znaczy że musiał ją skrzywdzić. Uciekała spojrzeniem gdzieś w bok i wreszcie zrozumiał, że ich obserwują. Nie wahając się długo zaproponował rozmowę w odosobnionym miejscu. 

Dla postronnego obserwatora sytuacja mogła się wydać nawet romantyczna. Urokliwy zaułek, wolno sypiący śnieg i dwójka na pozór zakochanych ludzi, lepszej okazji do wyznania miłości nie było. Tymczasem sytuacja była zgoła inna.

- Byłem zmęczony Twoimi ciągłymi pretensjami i krzykami. Nie wiem czemu zaczęłaś się tak zachowywać, ale nie dało się już wytrzymać w domu.- wyjaśnił jej, wiedząc, że niewiele brakuje by oberwał. Mimo to korzystając z okazji chciał wyrzucić z siebie wszystko. - Bycie z Tobą jest jak…

- Wyjeżdżam. - nie chciała tego słuchać. Nie od niego. - Jutro. - łgała mu w żywe oczy, ale to był jedyny pomysł który jej przyszedł do głowy.

- Do Osore-zan?- czasem jechała do jego babci, zapraszał wtedy przyjaciół do domu, gdzie siedzieli do późna bawiąc i delektując spokojną atmosferą w onsenie, bez obawy że nagle nie wiadomo skąd wyskoczy medium i zacznie im rozdzielać obowiązki.

- Nie. - odparła. Miała dość Asakurów w całej swej okazałości. Potrzebowała miejsca gdzie mogła odpocząć i ułożyć swoje życie na nowo.

- Więc gdzie?- zapytał szatyn.

- To już nie jest Twój interes.- brwi szatyna podjechały do góry w wyrazie zdziwienia. Powoli jednak zaczął rozumieć do czego zmierza ta rozmowa i poczuł jakby ciężki kamień wpadł mu prosto do żołądka. Była irytująca, ale liczyło się to że miał ją tu na miejscu.

- Nie możesz!- prawie krzyknął.

- Nie potrafię też dłużej tu zostać. Nie utrudniaj mi tego… proszę.- jej głos się załamał. Musiała się zebrać całą sobą, żeby zdobyć się na to by odejść. Szczególnie że w głębi serca nie chciała, ale to co się zaczęło z nimi dziać sprawiło że nie potrafiła dłużej tkwić w takiej relacji.

- Ale… dlaczego?- to naprawdę było głupie pytanie, szczególnie że chwilę wcześniej wymieniał jej same wady.

- Bo mam dość. Nie oszukujmy się, za bardzo się różnimy by stworzyć udane małżeństwo, sam to zresztą powiedziałeś że nie możesz ze mną wytrzymać. A ja… naprawdę nie cierpię siedzieć sama w domu. - koniec swojej wypowiedzi wyszeptała zawstydzona. Nie lubiła się przyznawać do swoich słabości, ale Yoh zasługiwał na szczerość. 

- Więc… to naprawdę koniec?- zadał pytanie, chociaż doskonale wiedział jaka będzie odpowiedź.

- Tak. - była już pewna swojej decyzji, co więcej poczuła pewnego rodzaju ulgę.- Miło było nie być samotnym, prawda?- posłała mu uśmiech, który tak uwielbiał.- Żegnaj Yoh.- dodała jeszcze po czym odwróciła się i ruszyła w stronę domu po swoje rzeczy. Nie chciała by szatyn zastał ją gdy wróci, to by było zbyt niezręczne. Jednak najtrudniejsze było to by się nie odwróciła, całą siłą woli powstrzymywała się by nie spojrzeć po raz ostatni na swojego byłego narzeczonego. 

W końcu jakby nie patrzeć zajmował ważne miejsce w jej sercu, nawet jeśli tylko na chwilę.